22 lipca 2015

Rozdział I

Tym razem będzie inaczej! – mówił każdy, kto miał tego dnia wrócić do szkoły. Wszyscy powtarzali wtedy: - Ten rok będzie zupełnie inny. Będę się uczyć, nie wpakuję się w kłopoty, rodzice będą ze mnie dumni. Każdy dzieciak mawiał tak każdego roku, łudząc się jeszcze tą nikłą nadzieją, że uda mu się dotrzymać złożonej sobie obietnicy. Żadne z nich nie miało w sobie jednak tyle samozaparcia, żeby osiągnąć chociażby jeden z tych celów. To był taki tradycyjny rytuał. Ludzie potrzebowali wyznaczyć sobie jakąś drogę, którą będą podążali, żeby następnie mogli z niej zboczyć i obwiniać się za swoją niesubordynację. Niewiele osób w tamtych czasach był fair wobec samego siebie i to właśnie przez to społeczeństwo zaczynało schodzić na psy. Tak przynajmniej uważała osoba, będąca na tyle uparta i dumna, żeby pokazać tym wszystkim kołkom, że istnieje co najmniej jedna istota na tym pokręconym świecie, która jest wstanie spełnić swoje postanowienia.
Ten rok będzie inny, ponieważ ja będę inna! – postanowiła, stając naprzeciw pociągu, który już za parę chwil miał ruszyć i zawieźć ją na cały kolejny semestr do szkoły. I nie myliła się ani trochę, bo jej przemiana zaczęła się już miesiąc temu. Każdy, kto zdołał ją rozpoznać, zbierał swoją szczękę z chodnika, wlepiając w nią wytrzeszczone, zdziwione ślepia. Może trochę zaszalała, ale przecież wewnętrzna przemiana musi mieć jakiś impuls z zewnątrz, a zmiana image’u była idealnym impulsem. Porównanie jej teraźniejszej wersji z tą, która istniała jeszcze dwa miesiące temu, było wręcz niemożliwe, bo te dwie dziewczyny różniły się sobą prawie wszystkim. Idealnie wyprasowaną spódniczkę zastąpiły obcisłe, czarne spodnie z dziurami, elegancką koszulkę i jej wspólniczki wyrzucono, a ich miejsce zajęły flanelowe koszule w kratę i jednolite podkoszulki, balerinki, które uciskały jej stopy, ale za to wyglądały uroczo, schowano głęboko, by można zrobić miejsce ciężkim glanom i znoszonym trampkom; cała jej szafa przez lato zmieniła się nie do poznania. Na twarzy zagościł o wiele bardziej widoczny makijaż, podkreślający jej kształtne usta i zielone oczy w kształcie migdałów, a rude kosmyki włosów wypadały z niedbałej fryzury, którą zrobiła w biegu.
- Lily? Lily Evans? – usłyszała swoje imię i zatrzymała się natychmiast. Jakkolwiek by się nie zmieniła, nazwisko pozostanie. Jednak czas zmienić to, co ludzie sobie myślą na jego dźwięk, pomyślała i odwróciła się w stronę osoby, która wypowiedziała te dwa słowa przypisane jej od urodzenia. – Merlinie, to ty!
- Tak, Dorcas. Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedziała spokojnym, niskim tonem, a na jej twarz wkradł się niepostrzeżenie delikatny uśmiech. Żadna osoba w tym momencie nie byłaby zdolna do tego, by Lily się uśmiechnęła, żadna oprócz Dorcas Meadowes. Ta ładna – tak właśnie pewnego dnia nazwał ją Syriusz Black, gdy zapomniał jej imienia. I nie można mu było nie przyznać racji. Dor była wyjątkowo urodziwą dziewczyną. Miała niewiele ponad cal więcej od Lily, ale to nie przeszkadzało jej mówić o Evans per mała lub niziołek. Dziewczyna zlustrowała przyjaciółkę badawczym spojrzeniem swoich ciemnych, czekoladowych oczu, układając przy tym kształtne, pomalowane czerwoną szminką usta w kaczy dzióbek. Rudowłosa spojrzała na przyjaciółkę wyzywająco, a ta pokręciła energicznie głową, wprawiając tym samym w ruch swoje kasztanowe włosy, powiewające za nią delikatnie. Meadowes upuściła na ziemię swoją torbę wykonaną z połyskującej szmaragdem, smoczej skóry i rzuciła się z piskiem Lily na szyję. Evans objęła Dor i obie zaczęły skakać, krzycząc z radości. Dla normalnego przechodnia wyglądało to co najmniej dziwnie, a ci, którzy znali Lily z licznych stereotypów na jej temat, tym bardziej się dziwili. Evans nie była znana z publicznego okazywania pozytywnych emocji, a sytuacja z jej udziałem, w której ona i jej najlepsza przyjaciółka ściskały się pośrodku peronu wrzeszcząc na przemian „ale wyładniałaś”, „znowu urosłaś, małpo”, „zrobiłaś sobie pasemka?”, była wyjątkowo szokująca.
Historia przyjaźni Evans i Meadowes była bardzo zagmatwana. Obie spotkały się w Expresie do Hogwartu, kiedy to Lily szukała swojego przyjaciela Severusa i zaczepiła młodą Dorcas, by spytać czy przypadkiem go nie widziała. Znajomość dziewcząt nie zaczęła się dobrze. Panna Meadowes zaproponowała, że pomoże Lil znaleźć jej kolegę, a kiedy w końcu obie go zobaczyły, Dorcas zawołała: „Ej spójrz na tego chłopaka z olejem na głowie!” Evans poprzysięgła sobie, iż już nigdy nie odezwie się do tej dziewczyny, która obraziła jej najbliższego przyjaciela. Jednak los chciał inaczej i sprawił, że obie dziewczynki trafiły do jednego domu, a także do tego samego dormitorium i były na siebie skazane. Często się kłóciły i ich znajomość nie rokowała dobrze, aż do pewnego pamiętnego dnia, gdy w czwartej klasie podczas zajęć z eliksirów wydarzył się pewien wypadek. Te dwie dziewczyny zostały przydzielone do tego samego kociołka, z czego żadna się nie ucieszyła. Bez wątpienia nie było mowy o żadnej współpracy – każda z nich uważała, iż zrobi eliksir lepiej od tej drugiej (co oczywiście było nieprawdą w przypadku Dorcas). Kilka składników dodanych w złej kolejności i nadmiernej ilości, zbyt duży płomień i nim się obejrzały, eliksir wybuchł gwałtownie, niczym kłótnia pomiędzy nimi. Gęsta ciecz przykleiła je do siebie tak mocno, że w żaden sposób nie mogły się od siebie oddzielić – nawet Slughorn,  profesor uczący tego przedmiotu, nie dał rady. Kolejny dzień musiały spędzić w skrzydle szpitalnym - razem. Wszyscy myśleli, że w tym czasie się wzajemnie wymordują, ale… Opuszczając komnatę uzdrowicielki, były już ze sobą nierozłączne. Oczywiście nie była to przyjaźń idealna – często się kłóciły, prawie we wszystkim miały odmienne zdanie, ale więź, która je łączyła, była bardzo silna.
- Na moją różdżkę! Nie wierzę własnym oczom – mruczała pod nosem Meadowes, oglądając rudowłosą z każdej możliwej strony. – Coś ty ze sobą zrobiła? Gdyby nie fakt, że znamy się już sześć lat, nie rozpoznałabym cię.
- I chyba o to chodzi, co nie? – westchnęła Lily, wywracając oczyma, a na jej twarzy wykwitł chytry uśmieszek. – Stara, przykładna, nudna Lily Evans odeszła w niepamięć. Od dziś masz do czynienia z kimś zupełnie nowym, kochana!
- Radykalnie. – Kiwnęła głową z uznaniem i przytuliła swoją przyjaciółkę. Miała zamiar ją wspierać w każdym pomyśle, który nie był sprzeczny z jej poglądami. A odrobina szaleństwa przyda się każdemu – zwłaszcza Evans.
- Widziałaś gdzieś resztę? – spytała Lily, rozglądając się po peronie 9¾ , ale nigdzie nie ujrzała pozostałych Gryfonek z szóstego roku. Powinny dołączyć do nich jeszcze: Mary McDonald, Marlena McKinnon oraz Alice Cambell. Dorcas również okręciła się dookoła, po czym wzruszyła ramionami.
- Nie mam bladego pojęcia, gdzie są. Zajmijmy lepiej przedział, bo znowu będą narzekać.
Mimo wczesnej godziny niełatwo było znaleźć wolne miejsce. Spora liczba uczniów postanowiła przyjechać na peron wcześniej i tak jak dwie przyjaciółki, zająć siedzenia w pociągu. Oczywiście wielu pierwszaków zamiast usiąść razem, siadywało osobno, pochłaniając niepotrzebnie miejsce. Strasznie irytowało to starszych uczniów, a zwłaszcza takich, którzy nie mieli serca wygonić młodzików z przedziału. Lily i Dorcas przeszły już połowę pociągu, ale nadal nie zauważyły żadnego wolnego miejsca.
- Te pierwszaki to jakaś plaga – westchnęła Dorcas, zaglądając przez szybę i wskazując palcem na chłopca siedzącego samotnie w przedziale. Lily odsunęła przyjaciółkę i weszła do przedziału.
- Cześć, jestem prefektem Gryffindoru. To twoja pierwsza podróż do Hogwartu? – spytała uprzejmie Lily, a chłopiec przytaknął. – Widzę, że siedzisz tu całkiem sam, to niedobrze. Właśnie zaprzepaszczasz okazję na nawiązanie znajomości, które mogą i pewnie będą trwać całe życie. Czysta głupota! Ja na twoim miejscu nie siedziałabym tu tak sama jak patyk, tylko znalazła kogoś ze swojego rocznika i spróbowała się zaprzyjaźnić. Rozumiesz, takie zachowanie, jak twoje, z pewnością okaże się bardzo niekorzystne, może prowadzić do całkowitego odseparowania od społeczeństwa, którego następstwem może być depresja, a także nerwica, bóle głowy i paranoiczny strach przed drugim człowiekiem. Rozumiesz mnie, prawda? – Na twarzy chłopaka malowało się niezrozumienie. Najwidoczniej nie był na tyle rozgarnięty, żeby pojąć o co chodziło Lily, która chciała załatwić sprawę ugodowo. Evans pokręciła zrezygnowana głową i rozmasowała skroń. – Powiem jaśniej… Zmykaj stąd, to nasz przedział.
            Dzieciak spojrzał na nią z przestrachem, po czym chwycił swój kufer i potykając się kilkakrotnie wybiegł z przedziału. Meadowes z piskiem wskoczyła na siedzenie przy oknie, gdy tylko chłopiec zniknął i wlepiła w nie swoje spojrzenie.
- Więc to się z tobą działo przez całe wakacje – stwierdziła Dor, nie mogąc przestać przyglądać się swojej przyjaciółce. Wyglądała zupełnie inaczej, niż ją zapamiętała. Ta Lily Evans nie była już tamtą Lily. – Nie odpisywałaś na moje listy, bo bawiłaś się w przebieranki.
- Potrzebowałam spędzić trochę czasu sama ze sobą. – Evans wzruszyła ramionami i wpatrzyła się w widok za oknem. Wiedziała do czego zmierza Dorcas, ale ona nie miała zamiaru poruszać tego tematu. Teraz, kiedy wszystko zaczęła sobie powoli układać, wszyscy będą próbować wypytać ją o każdy szczegół.
- Szkoda. Gdybyś się odzywała do mnie, to może zabrałabym cię do Doliny Godryka.
- Mówisz tak, jakbym w ogóle chciała tam być – prychnęła Ruda, mierząc przyjaciółkę spojrzeniem. Ta wywróciła jedynie oczami tak, jak to miała w zwyczaju. Dorcas od zawsze tak robiła, gdy decydowała się przemilczeć czyjąś wypowiedź lub zachowanie.
- Zapomniałam, że wszystko, co związane z Jamesem Potterem, to czyste zło.
- Otóż to, skarbie – zgodziła się Lily, kładąc nogi na siedzeniu obok, podczas gdy Dorcas po raz tysięczny przyglądała się jej badawczo.
- Jednak nie zmieniłaś się aż tak.
***
Dolina Godryka, wakacje 1976 r.
            Dolina Godryka zaliczała się do niewielu miejsc w Wielkiej Brytanii, gdzie czarodzieje i mugole żyli ze sobą w całkowitej zgodzie – było tak pewnie dlatego, że ci drudzy nie mieli najbielszego pojęcia o tym, kim są ich sąsiedzi, a z kolei ci pierwsi nie nadużywali swoich zdolności i nie chełpili się nimi. Drugą zaletą tego miejsca był jego niewątpliwy urok, urzekający każdego człowieka, który postawił stopę w dolinie. Zresztą to oczywiste, bo niby jak wioska nazwana na cześć jednego z najwybitniejszych czarodziejów, współzałożyciela Hogwartu, Godryka Gryffindora, mogłaby nie być wspaniała?
            Miasteczko nie było duże, należało do tych niewielkich, gdzie każdy zna każdego. Życie mieszkańców krążyło wzdłuż głównej ulicy, po obu stronach której stały wiejskie domki, a na trawnikach przed nimi bawiły się dzieci. Pośrodku tejże ulicy było skrzyżowanie, a właściwie coś na jego wzór – mały placyk, centrum Doliny Godryka, na środku którego stała fontanna, dająca wszystkim upragnione ochłodę w dni tak ciepłe jak ten. A ten dzień był wyjątkowo upalny, biorąc pod uwagę klimat panujący w Anglii. Słońce lśniło wysoko na bezchmurnym niebie, a jego promienie ogrzewały chodniki, po których spacerowali spoceni mieszkańcy. Było tak gorąco, że nawet ptaki zaprzestały swoich koncertów i odfrunęły w celu znalezienia cienistego schronienia. W miasteczku zapanowała cisza… Jednak nie całkowita, bo Dolina Godryka nie mogła zaznać spokoju, gdy pewien łobuziak wracał na wakacje do domu.
            Wysoki chłopak o kruczoczarnych, rozwianych włosach biegł ile sił w nogach w kierunku fontanny, obejmując obiema rękoma papierową torbę na zakupy i uważając, by spoczywające na wierzchu jajka się nie potłukły. Okrągłe okulary niebezpiecznie podskakiwały na czubku jego nosa, który co chwile marszczył, jakby miało to zapobiec utraceniu szkieł. James Potter – bo tak nazywał się ów sprinter – nie narażałby tak nienarodzonych kurcząt i swoich okularów, gdyby nie było to konieczne. Konieczne jednak było, bo od tego, czy dobiegnie do fontanny, zależał jego honor – a właściwie to od tego, czy dobiegnie do niej w odpowiednim momencie. Dokładnie tak, a wszystko zaczęło się od tego, że jego najbliższy przyjaciel zawołał:
- Kto pierwszy przy fontannie!
            Oczywiście wyścig okazał się niesprawiedliwy, bo to James musiał nieść tę cięższą torbę, podczas gdy Syriusz Black trzymał bagaż z mniej delikatnymi delikatesami. I choć Potter był o wiele bardziej wysportowany i muskularny niż biegnący przed nim arystokrata, koniec końców musiał przegrać tę nierówną walkę.
            Okrzyk zwycięstwa, jaki wydał z siebie Black, dostawszy do dolinowego wodopoju, był tak głośny, iż pomylić go było można z dźwiękiem rogu, który rozbrzmiewa podczas polowania, gdy łowcy złapią już swoją zwierzynę. Natomiast jego absurdalny taniec, którego ruchy mogłyby mówić, że chłopak otrząsa się z mrówek, chodzących po jego ciele, przyciągnął uwagę wszystkich, którzy zdołali dostrzec ten teatrzyk. A Syriusz nie przestawał robić z siebie głupka, bo uwielbiał być w centrum uwagi. Nawet kiedy James dotarł do mety i w końcu poprawił swoje okulary, jego przyjaciel zamiast się uspokoić, naigrywał się z przegranego jeszcze bardziej.
- Gdybyśmy byli na miotłach, nie miałbyś ze mną szans – warknął Potter, odkładając zakupy na murek otaczający fontannę i przysiadł na nim obrażony.
- Właśnie, Rogasiu! Gdyby… - Black wyszczerzył się szeroko, co wcale nie dodało mu uroku, a jedynie odzwierciedliło jego głupotę.
            Syriusz Black był dziedzicem arystokratycznego rodu o starożytnej historii i szlachetnych tradycjach – no właśnie, był, bo niedawno został wydziedziczony i stracił wszystkie prawa do majątku, jaki posiadała jego rodzina. Każdy normalny człowiek w takiej sytuacji załamałby się, ale Syriusz do normalnych nie należał – on cieszył się z takiego obrotu spraw. Mimo wszystko było coś, czego rodzina nie mogła pozbawić arystokraty, mianowicie jego szlachetnych rysów twarzy. Wszyscy czarodzieje wiedzieli, że Blackowie z pokolenia na pokolenie dziedziczyli swoją piękną urodę, która zachowała się w tym rodzie tylko i wyłącznie dlatego, że każdy członek tej rodziny był czystej krwi. Syriusz pod tym względem nie odbiegał od reguły. Miał szlachetny podbródek Blacków, wystające kości policzkowe Blacków, lśniące i aksamitne, sięgające ramion hebanowe włosy Blacków, przeszywające spojrzenie stalowo-szarych oczu Blacków, długie palce Blacków, również poruszał się z wrodzoną gracją Blacków – dodając do tego wszystkiego jego niepowtarzalny charakter, cięty język, pierwotną żądzę buntu, pociąg do kobiet, niebanalny rozum i umiejętność robienia wszystkim dookoła żartów. W rezultacie otrzymywało się największego Casanovę Hogwartu. Nic więc dziwnego, że spora – nawiasem mówiąc ogromna – liczba dziewcząt mniej lub bardziej skrycie podkochiwała się w nim. Nie żeby James był o to zazdrosny, bo choć wyglądem zupełnie różnił się od przyjaciela, nie mógł narzekać na brak adoratorek. Znalazły się dziewczęta, których również było niemało, wolące wysokiego, dobrze zbudowanego gracza Quidditcha o ciepłym spojrzeniu orzechowych oczu, burzy czarnych włosów i mocno zarysowanej szczęce, który był mniej arogancki, ale za to równie zabawny i inteligentny, co – jak lubił go nazywać James – wypieczony arystokratyczny kundel. Właściwie to ta dwójka równocześnie zajmowała miejsce bożyszcza hogwarckich dam i mało kto mógł się z nimi równać.
- Przestań się wygłupiać, Łapo! – zawołał Potter, odpychając chłopaka, który właśnie chciał go przytulić na pocieszenie. – Musimy poważnie porozmawiać.
- Oho, ale mnie nastraszyłeś! Patrz jak się trzęsę. – Syriusz zaczął wymachiwać swoimi kończynami we wszystkie strony tak, jakby nagle dostał napadu padaczki. Chwilę kontynuował swoje wygłupy, aż zorientował się, że Potterowi wcale nie jest do śmiechu i tylko przygląda mu się z poważną miną, która rzadko gościła na jego twarzy. – Co się stało?
- Dzisiaj mijają już dwa tygodnie od kiedy u mnie zamieszkałeś, a wakacje niedługo się kończą. Wiesz co mam na myśli, prawda?
- Nie no, Rogaty! Chyba nie masz zamiaru mnie wywalić na zbity pysk… - jęknął rozpaczliwie Black, nie spuszczając wzroku z przyjaciela.
- Ty naprawdę jesteś durny. Miałem na myśli imprezę i to taką gigantyczną, jakiej ta mieścina jeszcze nie widziała i będzie pamiętać przez dekady! – wykrzyknął okularnik, uśmiechając się łobuzersko.
- To ja rozumiem, bracie! – zawtórował mu Syriusz, a w głowie zaświtały mu już tysiące pomysłów, które mógłby wykorzystać w związku z planowaną balangą. – Zaprosimy samą śmietankę towarzyską!
- Trzeba natychmiast napisać do Petera i Remusa – postanowił James.
- I do dziewczyn, Dorcas i Mary z pewnością sproszą swoje śliczne koleżanki – dodał Syriusz, zacierając ręce. Co jak co, ale bajerować dziewczyny to on umiał i bardzo to lubił.
- Łapo, myślisz, że Evans przyjedzie? – spytał nagle James, a Black przestał się cieszyć, bo choć Rogacz był najbliższym jego sercu przyjacielem to akceptował go w pełni, mimo że miał sporą wadę - a właściwie to kolosalną - była nią właśnie wspomniana dziewczyna.
- Nie wiem, Rogaś. Od początku wakacji nikt nie miał z nią kontaktu – odpowiedział całkowicie szczerze Black i klepnął przyjaciela po ramieniu. – Choć, zaniesiemy te zakupy starej Bagshot i zaczniemy planować naszą małą zabawę.
- Zgoda, ale teraz ja biorę tę lżejszą torbę.
- Możesz sobie pomarzyć! – zawołał Black, a potem wystawił język w stronę przyjaciela, chwycił torbę  i pobiegł przed siebie. James pokręcił głową i biorąc resztę zakupów, ruszył za przyjacielem, krzycząc:

- Wracaj tu, kundlu!



Przyszła moja kolej na opublikowanie postu i napisanie kilku słów pod rozdziałem. Rozdziałem nie byle jakim, bo nie dość że jest on długo wyczekiwany to jeszcze pierwszy! Tak, tak, wrócił od bety - Bubblegum i możemy się nim z Wami podzielić. Ani ja, ani także Vivian nigdy nie miałyśmy w zwyczaju prosić Was o komentarze. Dla nas liczy się to, że czytacie nasze opowiadania. Jednak teraz byłybyśmy bardzo wdzięczne gdybyście podzielili się z nami swoją opinią na temat tego rozdziału. Dlaczego? Chcemy wiedzieć czy Was zainteresował i czy mamy dalej pisać. Ważne jest też dla nas to co o nim sądzicie, ponieważ my jesteśmy bardzo podekscytowane naszymi pomysłami, nowym opowiadaniem oraz tym, że piszemy razem i nie spoglądamy na nasze wypociny krytycznym okiem. Do tego jeszcze sam fakt, że piszemy razem - jak myślicie wychodzi to nam?
Dobra dość biadolenie... CZYTAJCIE, KOMENTUJCIE i DOBRZE SIĘ BAWCIE!
AT

15 komentarzy:

  1. Pojawił się rozdział pierwszy, więc komentuję. Pod prologiem nie zamieściłam ani słówka, z jednej prostej przyczyny: nie umiem komentować tak krótkich notek, lubię móc się do czegoś odnieść, rozwinąć. Więc powiem w skrócie pod tym rozdziałem: podobała mi się jego atmosfera, to jak wprowadziłyście czytelników w opowiadanie i to, że zamieściłyście tam wyjaśnienie zmian, jakie zaszły w pannie Evans, uwidocznione w tym oto rozdziale.
    A więc teraz przejdę do wczorajszej notki ;)
    Pierwszy akapit jest bardzo życiowy - skąd ja to znam ;) Każdego dotyczy, a przynajmniej znacznej większości. Dobre wprowadzenie, bo akcja zaczyna się przecież pierwszego września. Jest tylko małe zamieszanie w zdaniu "Niewiele osób w tych czasach jest...". Cały akapit jest w czasie przeszłym, tu pojawiają się czasowniki "jest" i "schodzi". Później jest powiedziane, że to myśli Lily, ale w takim razie dla porządku jakoś bym to zaznaczyła... Ale to wasza inwencja ;)
    Postanowienie panny Evans bardzo mi się podoba. Później mamy opis zmian, które w niej zaszły - bardzo dobre jest to, że ukazujecie, co było wcześniej - wyprasowane spódnice i cisnące baleriny. Po tym opisie nie pozostaje nam nic innego, tylko zgodzić się z Dorcas. Radykalnie.
    Historia przyjaźni Gryfonek rzeczywiście zagmatwana. Ale za to jaka ciekawa! Aż sobie wyobraziłam, jak sklejają się pod wpływem takiego eliksiru moje koleżanki z klasy, które nie pałają do siebie sympatią. Och, cóż to by był za ubaw! Brawa za pomysł.
    Później mamy perełkę w postaci wykładu panny Evans o samotności i depresji. Ja na miejscu dzieciaka uciekłabym zanim wykład by się skończył. Kreatywność Lily jest powalająca ;)
    No i ostatnie zdanie podrozdziału - co ja mam z tymi ostatnimi zdaniami? - też perełeczka. Ukazuje nam, że Lily nie zmieniła się aż tak. Bo przecież nie można zmienić się całkowicie, coś zawsze zostaje w człowieku...
    Zaczynamy drugi podrozdział - retrospekcja, coś co lubię ;) - i otrzymujemy piękny opis uroku Doliny Godryka. A później jakże zajmującą scenę wyścigu ;) No i wypieszczony arystokratyczny kundel wygrywa. Przezwisko zostało moim ulubionym ;) A wracając do wygranej Syriusza - nadal się zastanawiam, czy chciałabym zobaczyć jego taniec, czy raczej nie. I chyba wygrałaby moja ciekawość ;)
    Rozdział krótki, ale przyjemnie się czytało. Znalazłam kilka powtórzeń, ale to chyba wrodzone czepialstwo. Nie zauważam ich tylko we własnej twórczości ;) Wydaje mi się, że gdzieś zaplątała się literówka, chyba było "a" zamiast "ą".
    Cóż mam powiedzieć więcej? Czekam na dalsze rozdziały ;) A pisać musicie koniecznie!
    Ms. Darkness

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, wcześniej nie zwróciłyśmy uwagi na ten błąd w pierwszym akapicie. Poprawię go za chwilkę - dziękuję, że nam go wytknęłaś.
      Zmiany w życiu są potrzebne, ale bardzo często zdarza się, że nie dotrzymujemy swoich postanowień - czy Lily się to uda? W końcu sama powiedziałaś, że coś zawsze zostaje w człowieku (fantastyczne zdanie, chyba je kiedyś wykorzystam c;).
      Przyjaźń Lily i Dorcas ma swoją historię i to wręcz komiczną. Kiedy Vivian przedstawiła mi swój pomysł, zakochałam się w nim i z ochotą zgodziłam się na przedstawienie go.
      Ucieszę Cię - retrospekcje będą często publikowane!
      Twoje - jak to nazwałaś - wrodzone czepialstwo jest bardzo dobre. Wytknięcie błędów nie jest dla nas żadną obelgą. No i muszę się zgodzić, błędów nie widzimy we własnej twórczości - dlatego korzystamy z pomocy bety oraz cieszymy się z takich komentarzy.
      Pozdrawiam, AT!

      Usuń
    2. Alohomora poprawiła już błędy. Bardzo się cieszymy, że rozdział przypadł do gustu.
      W sumie co ja mam napisać? Wszystko już zostało zawarte w Waszych komentarzach i nie wiem co mogłabym dodać... No bo po co mam pisać po raz kolejny - dziękujemy za wskazanie błędów; historia Dorcas i Lily rzeczywiście jest zagmatwana i nawet nie wiem skąd przyszedł mi ten pomysł; tak, retrospekcji będzie dużo; Wszystko już wiadomo!
      V

      Usuń
  2. Bloga poleciła mi koleżanka, dlatego zajrzałam z ciekawością. Prolog krótki, zwięzły, jasny - lubię takie. Ale to miejsce pod rozdziałem pierwszym, więc to rozdział skomentuję.
    Pomysły ciekawe, interesujące, ma się ochotę wiedzieć, co będzie dalej. Trochę mało akcji. Jak już mówiłam, pomysły są ciekawe, więc mknie się przez kolejne zdania i kończy lekturę o wiele za szybko. Piszcie dłuższe rozdziały ;) Notka jest dosyć spójna, nie widać, że pisały to dwie osoby (w razie wątpliwości - to komplement!). Wprowadzona zostaje część bohaterów, zaczyna się nowy rok szkolny. A później mamy retrospekcję. Ciekawy zabieg ;)
    Podsumowując: przez tekst płynęłam, a wszystko jest zgrabnie napisane. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. Ale zdarzyło się parę błędów.
    To zdanie w pierwszym akapicie, o którym mówi moja przedmówczyni, też mi zgrzytnęło. Wcześniej pojawia się zdanie "Żadne z nich nie miało w sobie tyle samozaparcia, żeby osiągnąć chociażby jeden z tych celów". Jest okej, ale subiektywnie wstawiłabym słówko "jednak" pomiędzy "sobie" i "tyle samozaparcia". Sądzę, że tak by się lepiej czytało. Ale, jak już mówiłam, to subiektywna opinia.
    "Tak przynajmniej uważała osoba, która była na tyle uparta i dumna, żeby pokazać tym wszystkim kołkom, że istnieje co najmniej jedna istota na tym pokręconym świecie, która jest wstanie spełnić swoje postanowienia" - powtórzenie słowa "która". Widzę, że Ms. Darkness pisała o powtórzeniach - dla niej to może czepialstwo, ale to naprawdę zgrzyta w odbiorze.
    "...na przeciw..." - piszemy łącznie. Ten błąd naprawia autokorekta zarówno w moim Wordzie, jak i OpenOffisie.
    "Każdy, kto zdołał ją rozpoznać, zbierał swoją szczękę z chodnika, wlepiając w nią swoje wytrzeszczone, zdziwione ślepia" - powtórzenie, "swoją" i "swoje". Coś czuję, że mój komentarz zaczyna przypominać sekcję zwłok...
    "Idealnie wyprasowaną spódniczkę zmieniły obcisłe, czarne spodnie z dziurami" - zamiast "zmieniły" użyłabym słowa "zastąpiły". Niby jest okej, ale jednak... No i przy użyciu słowa "zmieniły" mamy powtórzenie, bo na koniec zdania mówi o tym, jak zmieniła się szafa...
    "– Jednak czas zmienić to, co ludzie sobie myślą na jego dźwięk. – pomyślała i odwróciła się w stronę osoby, która wypowiedziała te dwa słowa przypisane jej od urodzenia" - po co tam na początku jest myślnik? Zdanie następujące po nim jest myślą zaznaczoną kursywą, kursywa wystarczy. A skoro pojawia się tu, to wrócę na sekundkę do sprawy zdania w pierwszym akapicie - zapisać je kursywą! Po tej myśli następuje kropka, a później znów myślnik i "pomyślała". Okoliczności mówienia, takie jak pomyślała, warknęła, westchnęła, rzeczywiście piszemy po myślniku małą literą. Ale ostatniego zdania w takim wypadku nie kończymy kropką, ewentualnie pytajnikiem lub wykrzyknikiem. Naprawdę.
    "Też się cieszę, że cię widzę. – odpowiedziała..." - to samo. Wywalić kropkę.
    "Miała niewiele ponad trzy centymetry więcej od Lily..." - uprzedzam, ten punkt to wyjątkowe i absolutne czepialstwo w formie czystej. Ale akcja toczy się w Wielkiej Brytanii, prawda? Osobiście polecałabym zmienić to na coś w stylu: "Miała niewiele ponad cal więcej od Lily...".
    "Dziewczyna zlustrowała Lily badawczym spojrzeniem swoich ciemnych, czekoladowych oczu, układając przy tym kształtne, pomalowane czerwoną szminką usta w kaczy dzióbek" - tu mamy następne zdanie, i znów występuje imię panny Evans. Tego samego słowa - tutaj imienia - nie powinno się używać częściej, niż raz na trzy, cztery zdania. A najlepiej, to raz na pięć.
    "Dorcas upuściła na ziemię swoją torbę wykonaną ze smoczej skóry, połyskującej szmaragdem i rzuciła się z piskiem Lily na szyje" - czyli, że nasza rudowłosa Gryfonka posiada więcej niż jedną szyję? Zabrakło ogonka w "ę". A jeśli chodzi o opis torby, to o wiele lepiej brzmiałoby: "torbę wykonaną z połyskującej szmaragdem, smoczej skóry".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W całym tym akapicie występuje takie nagromadzenie zarówno imienia, jak i nazwiska Lily, że nie jestem w stanie wykazać powtórzeń.
      "...Dorcas zawołała „Ej spójrz na tego chłopaka z olejem na głowie”." - dwukropek po "zawołała" i - skoro wołała - wykrzyknik po "głowie".
      "Często się kłóciły i ich znajomość nie rokowała dobrze, aż do pewnego pamiętnego dnia gdy w czwartej klasie podczas zajęć z eliksirów wydarzył się pewien wypadek" - przecinek przed "gdy". W całym akapicie opisującym historię tej niemożliwej przyjaźni naliczyłam pięć słówek "że" i ani jednego "iż". Dwa wypadałoby zamienić.
      "Nie wierzę własnym oczom. – mruczała" - wywalić kropkę.
      "A odrobina szaleństwa przyda się każdemu – zwłaszcza Evans.
      - Widziałaś gdzieś resztę? – spytała Evans..." - Evans ma imię. Naprawdę można używać go zamiennie ;)
      "Powinny dołączyć do nich jeszcze Mary McDonald, Marlena McKinnon oraz Alice Cambell" - dwukropek po "jeszcze". A Mary w Harrym Potterze miała na nazwisko "Macdonald", nie "McDonald".
      "Zajmijmy lepiej przedział, bo znowu będą narzekać.
      Mimo wczesnej godziny niełatwo było znaleźć pusty przedział" - powtórzenie słówka "przedział".
      "Te pierwszaki to jakaś plaga. – westchnęła Dorcas" - wywalić kropkę.
      "Dzieciak spojrzał na nią z przestrachem, po czym chwycił swój kufer i potykając się kilkakrotnie wybiegł z przedziału. Meadowes z piskiem wskoczyła na siedzenie przy oknie, gdy tylko dzieciak zniknął i wlepiła w nie swoje spojrzenie" - powtórzenie słowa "dzieciak".
      "Więc to się z tobą działo przez całe wakacje. – stwierdziła Dor" - wywalić kropkę.
      "Mówisz tak, jakbym w ogóle chciała tam być. – prychnęła Ruda" - wywalić kropkę.
      "Ta wywróciła jedynie oczami jak to miała w zwyczaju" - lepiej brzmiałoby: "Ta wywróciła jedynie oczami tak, jak to miała w zwyczaju".
      "- Otóż to, skarbie. – zgodziła się Lily" - wywalić kropkę.
      "Dolina Godryka była jednym z niewielu miejsc w Wielkiej Brytanii, gdzie czarodzieje i mugole żyli ze sobą w całkowitej zgodzie – było tak pewnie dlatego, że ci drudzy nie mieli najbielszego pojęcie o tym, kim są ich sąsiedzi, a z kolei ci pierwsi nie nadużywali swoich zdolności i nie chełpili się nimi" - powtórzenia. "Była" i "było". No i "najbielszego pojęcie"? Literówka. Powinno być "pojęcia".
      "Drugą zaletą tego miejsca był jego niewątpliwy urok, który urzekł każdego człowieka, który postawił stopę w dolinie" - drugie zdanie podrozdziału i słówko "był". No i powtórka słowa "który". Nasuwa się też pytanie, czy Dolina Godryka naprawdę jest doliną, czy to tylko nazwa wsi. Jeśli jest doliną, to okej, a jeśli to tylko nazwa, to powinno być: "...stopę w Dolinie".
      "Z resztą to było oczywiste, bo niby jak wioska nazwana na cześć jednego z najwybitniejszych czarodziejów, współzałożyciela Hogwartu, Godryka Gryffindora mogłaby nie być wspaniała?" - kolejne zdanie i znów "było". A po "Gryffindora" kolejny przecinek. A "zresztą" piszemy łącznie.
      "Życie mieszkańców krążyło wzdłuż głównej ulicy, której po obu stronach stały wiejskie domki, a na trawnikach przed nimi bawiły się dzieci" - primo: wkradły się dwie spacje między "stronach" i "stały". Secundo: środek zdania brzmi strasznie dziwnie. Powinno być: "...wzdłuż głównej ulicy, po obu stronach której stały..."
      "Pośrodku tejże ulicy było skrzyżowanie, a właściwie coś na jego wzór – mały placyk, centrum Doliny Godryka, pośrodku którego stała fontanna, dająca wszystkim upragnione ochłodzenie w dni tak ciepłe jak ten" - powtórzenie "pośrodku". A "upragnione ochłodzenie" - chociaż jest chyba okej - zmieniłabym na "upragnioną ochłodę".

      Usuń
    2. "... straceniu szkieł" - "stracenie" oznacza śmierć. Czyżby to była literówka, o której pisała Ms. Darkness, czy okulary Jamesa Pottera po prostu żyją własnym życiem?
      "czy dobiegnie do fontanny, zależał jego honor – właściwie to od tego czy dobiegnie do niej w odpowiednim momencie" - postawiłabym "a" przed "właściwie". A po "od tego" przecinek.
      "Oczywiście wyścig był niesprawiedliwy, bo to James musiał nieść tę cięższą torbę, podczas gdy Syriusz Black trzymał bagaż z mniej delikatnymi delikatesami. I choć Potter był o wiele bardziej wysportowany i muskularny niż biegnący przed nim arystokrata, koniec końców musiał przegrać tę nierówną walkę" - dwa zdania, dwa słowa "był".
      "Okrzyk zwycięstwa jaki wydał z siebie Black, gdy dotarł do dolinowego wodopoju, był tak głośny, że pomylić go było można z dźwiękiem rogu, który rozbrzmiewa podczas polowania, gdy łowcy złapią już swoją zwierzynę, a jego absurdalny taniec, którego ruchy mogłyby mówić, że chłopak otrząsa się z mrówek, chodzących po jego ciele, przyciągnął uwagę wszystkich, którzy zdołali dostrzec ten teatrzyk" - po pierwsze, rozdzieliłabym to zdanie na dwa. Jest za długie i naprawdę męczy czytelnika - a przynajmniej mnie. I jest naprawdę okrutną przeszkodą, kiedy płynę przez tekst. A poza tym: przecinek po "zwycięstwa", powtórka słówka "gdy", "który" i "którego", a dalej "którzy" na dokładkę, no i dwa razy "że".
      "...jego przyjaciel zamiast się uspokoić, narywał się z przegranego jeszcze bardziej" - narywał? Cytat ze Słownika Języka Polskiego PWN: "narywać daw. «wzbierać ropą lub puchnąć»". Syriusz chyba nie wezbrał ropą z powodu wygranej, prawda? A może "narywał" miało znaczyć "naigrawał"?
      "nie miałbyś ze mną szans. – warknął" - wywalić kropkę.
      "Syriusz Black był dziedzicem arystokratycznego rodu o starożytnej historii i szlachetnych tradycjach – no właśnie, był, bo niedawno został wydziedziczony i stracił wszystkie prawa do majątku, jaki posiadała jego rodzina. Każdy normalny człowiek w takiej sytuacji byłby załamany, ale Syriusz nie był normalny – on cieszył się z takiego obrotu spraw. Mimo wszystko było coś, czego rodzina nie mogła pozbawić arystokraty, mianowicie jego szlachetnych rys twarzy" - nie chce mi się liczyć, ile razy w tych zdaniach występują formy czasownika "być". Ale chce mi się zaznaczyć, że nie można nikogo pozbawić rys twarzy. Rysy w dopełniaczu brzmią "rysów". Naprawdę.
      "Wszyscy czarodzieje wiedzieli, że Blackowie z pokolenia na pokolenie odziedziczali" - fakt, jest takie słowo jak "odziedziczali", ale o wiele bardziej pasowałoby tu "dziedziczyli".
      "...rodziny był czystej krwi. Syriusz pod tym względem nie był wyjątkiem od reguły" - był i był.
      "skrycie lub mniej skrycie" - a nie lepiej brzmiałoby "mniej lub bardziej skrycie"?
      "Quiddicha" - nie powinno być przypadkiem "QuiddiTcha"?
      "hogwardzkich" - czymże jest więc ów tajemniczy hogward, którego bożyszczami są Syriusz i James? "Hogwart" kończy się literką "t", więc przymiotnik brzmi: "hogwarcki".

      Usuń
    3. "- Oho, zaczynam się bać! Patrz jak się trzęsę. – Syriusz zaczął wymachiwać swoimi kończynami we wszystkie strony tak, jakby nagle dostał napadu padaczki. Chwilę tak się wygłupiał, aż zorientował się, że Potter się nie śmieje, tylko przygląda mu się z poważną miną, która rzadko gościła na jego twarzy. – Co się stało?" - zaimek się występuje w tych zdaniach siedem razy, z czego w jednym zdaniu cztery razy. PO-WTÓ-RZE-NIA.
      "- Dzisiaj mijają już dwa tygodnie od kiedy u mnie zamieszkałeś, a wakacje niedługo się kończą. Chyba wiesz co mam na myśli, prawda?
      - Nie no, Rogaty! Chyba nie masz zamiaru mnie wywalić na zbity pysk… - jęknął rozpaczliwie Black, nie spuszczając wzroku z przyjaciela" - "chyba" dwa razy.
      "a w głowie zaświtało mu już tysiące pomysłów, które mógłby wykorzystać w związku z planowaną balangą" - nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że albo "zaświtały mu już tysiące", albo "zaświtało mu już tysiąc".
      "Trzeba natychmiast napisać do Petera i Remusa. – postanowił" - wywalić kropkę.
      "I do dziewczyn, Dorcas i Mary z pewnością sproszą swoje śliczne koleżanki. – dodał" - wywalić kropkę.
      "a Black przestał się cieszyć, bo choć Rogacz był najbliższym jego sercu przyjacielem i akceptował go w pełni" - tutaj mam problem z rozgryzieniem, kto kogo akceptował...
      "to miał sporą wadę, właściwie to kolosalną, a była nią właśnie wspomniana dziewczyna" - zapisałabym to raczej tak: "to miał sporą - a właściwie kolosalną - wadę, a była nią właśnie wspomniana dziewczyna".
      "Od początku wakacji nikt nie miał z nią kontaktu. – odpowiedział" - wywalić kropkę.
      Powyższa "sekcja" nie miała na celu nikogo obrazić, a jedynie wykazać błędy, które przeszkadzają nieco w odbiorze całości. A niektóre trochę bardziej niż "nieco". Pomysł, jak pisałam, jest interesujący i czekam na dalszą część, jednak powtórzenia rażą. Naprawdę. Może beta powinna przejrzeć tekst jeszcze raz, lub skonsultować się z inną (NAPRAWDĘ NIE CHCĘ CIĘ OBRAZIĆ, BUBBLEGUM!). Nie jestem też nieomylna i niektóre błędy, które wytknęłam, mogły być wytknięte niepotrzebnie.
      Pozdrawiam, AA.
      PS Naprawdę nie miałam na celu obrażenia nikogo czy wykazania błędów bety.

      Usuń
    4. Nie będę ukrywać, że na widok twoich komentarzy przestraszyłam się i to nie na żarty. Wypowiedź mieszcząca się w czterech komentarzach - nie wiedziałam czy jej podołam. Jednakże trzeba stawiać czoło wyzwaniom i tak też zrobię.
      Podziękuj swojej koleżance. To dla nas strasznie miłe, że ktoś zechciał nas polecić. Mamy nadzieję zyskać w ten sposób więcej czytelników.
      Szczerze zadziwia mnie fakt, iż podoba wszystkim się prolog. Nie żebym uważała go za zły, ale zarówno ja jak i Vivian uważamy, że nie potrafimy pisać tego typu rozdziałów. Może się mylimy... Tak czy siak dziękujemy za miłe słowa. To fantastyczne, że potrafimy kogoś zaciekawić swoją twórczością.
      Pisanie we dwie nie jest łatwe. Każda z nas ma swoje przyzwyczajenie, robi własne błędy i czasami mamy różne pomysły na opowiadanie. Staramy się jednak by tekst był jednolity i spójny, żeby nie było widać tej różnicy między naszymi stylami pisania. Dlatego ważne jest dla nas to czy podoba się czytelnikom nasza wspólna praca.
      Może Cię rozbawię, ale czytając twoje komentarz robiłam notatki. Natłok informacji był zbyt duży i kiedy chciałam wszystko przyswoić bez żadnego uporządkowania, nie udawało się to. Dlatego wzięłam kartkę oraz długopis i notowałam. :)
      Zacznę od tego, że bardzo dziękuję Ci za czas jaki poświęciłaś na napisanie tego wszystkiego. Wytykanie błędów jest dla nas wielką pomocą i dzięki temu będziemy robić ich mniej na przyszłość (taką mam nadzieję). Nikt nie jest nieomylny - ja, Vivian, Bubblegum, ty także tak myślisz. Ja na ten przykład mam odrobinę trudniej, chociaż nie nazwałabym tego do końca trudnością... Mój komputer ledwo żyje - jest tak przeładowany od jakiegoś czasu, że Word nie podkreśla mi błędów. Z tego powodu często zdarzają mi się literówki, zapominam ogonków lub zdarzają mi się inne wpadki. Nie ukrywam, że przy wszystkim co napiszę przydałaby się tak dokładna "sekcja zwłok".
      Wprowadzamy bohaterów powoli. Nie chciałyśmy w pierwszym rozdziale nawrzucać nazwisk i mącić czytelnikom w głowie (chociaż wiele z nich jest tak oczywistych).
      CAL, że też o tym nie pomyślałyśmy. No tak, to oczywiste! Niby taki drobiazg, a jednak powinnyśmy zwrócić na to uwagę. Nasze przyzwyczajenia były silniejsze i nawet nie przemknęło nam przez głowy, że możemy użyć czegoś innego niż centymetry.
      Dopiero dzięki Tobie zwróciłam uwagę na to, jak często używamy imion i nazwisk bohaterów. Musimy nad tym popracować... tak samo jak nad końcówką "ę", powtórzeniami i zamienieniem "że" na "iż".
      To potwornie długie zdanie rozbiłam już na dwa krótsze. A skoro już jesteśmy przy tym fragmencie - w naszym wyobrażeniu Dolina faktycznie jest doliną.
      "Najbiesze pojęcie" - może Ty przemówisz Vivian do rozumu i uświadomisz jej, że nie ma takiego sformułowania. Przynajmniej ja nigdy czegoś takiego nie słyszałam, a kłótnię z Viv przegrałam. Uparła się i twierdziła, że ona ma rację.
      Jednakże co do nazwiska Mary... Faktycznie, można tu mieć nam - a właściwie tylko mi - za złe jego błędną pisownie. Chociaż dla mnie jest to bardziej przeinaczenie niż wtopa. Przyzwyczajenie - ot co! W tym opowiadaniu Mary ma na nazwisko McDonald.

      Jeszcze raz bardzo dziękuję za twój czas i zaangażowanie w poprawienie tych wszystkich błędów. Mam nadzieję, że następnym razem będzie ich znacznie mniej, a za jakiś czas nie będzie ich wcale.
      Pozdrawiam AT

      Usuń
  3. Przestraszyłam cię, naprawdę? Mówiąc szczerze, nie miałam pojęcia, że aż tak się rozpisałam, dopóki nie trzeba było publikować ;)
    Prolog jest naprawdę dobry ;) A skoro wszystkim się podoba, to znak, że się mylicie ;)
    Notatki? Rzeczywiście rozbawiłaś ;) Jak już wcześniej napisałam, nie miałam pojęcia, że to wyszło aż tak długie... A po opublikowaniu przyszedł czas na sprawdzenie godziny, i wtedy to ja przestraszyłam się nie na żarty ;) A skoro mowa o godzinie - na blogu jest chyba ustawiona zła strefa czasowa...?
    Cale calami. Kiedy coś piszę do Pottera, zawsze używam cali. I kilogramów, do kontrastu, to dopiero komicznie wygląda ;)
    Imiona i nazwiska - kiedy zaczynałam pisać, to też było moją zmorą. A potem przyszła chwila zastanowienia i inne określenia wpadły od razu. Ile to określeń można znaleźć na jedną osobę, choćby na Lily! Rudowłosa, zielonooka, Gryfonka, prefektka, a w zależności od tego, jakie są okoliczności, też czarownica czy mugolaczka. Niby oczywiste, ale i tak "Lily" i "Evans" zawsze wybijają się na pierwszy plan ;)
    Najbielsze pojęcie - cóż, o "najbielszym pojęciu" w takiej formie nie słyszałam. Wczoraj nie zwróciłam na to uwagi, bo był już późny wieczór, ale Vivian mogła skojarzyć to ze zwrotem "nie mieć bladego pojęcia". Może zna wersję "nie mieć białego pojęcia"? Nie wiem, wydaje mi się, że kiedyś usłyszałam to z białym pojęciem, chociaż poprawna jest ta z bladym. Ale skoro Vivian się upiera, to pewnie ma do tego jakieś podstawy ;)
    Skoro chcecie, by nazwisko brzmiało McDonald, i informujecie, że nie jest to literówka, to nikt nie może się do niczego przyczepić ;) Czytałam kiedyś na Mirriel opowiadania, w których Grindelwald występował jako Grindewald, bo oryginalne nazwisko autorce kojarzyło się ze słowem "grendel". "Skrzydlaci" i pozostałe opowiadania Naji Snake, może któraś zna?
    Cóż, mi pozostaje dziękować, że postanowiłaś jednak przebić się przez mój komentarz. A skoro tak ci zależy na moich sekcjach, to mogę je robić ;) Oczywiście do czasu, aż błędy wyginą w tym opowiadaniu ;)
    Ciągle trochę rozbawiona AA
    PS Sprawdziłam to okropnie długie zdanie. Naprawdę czyta się lepiej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie tylko Mora była przerażona! Pierwszy raz widziałam tak długi komentarz... co prawda słyszałam legendy, że można wyczerpać limit jednego komentarza, ale nigdy mi się nie zdarzyło go przekroczyć.
      Twoje poświęcenie jest dla nas bardzo pomocne. Widzę, że Alohomora już wszystko poprawiła i jest o wiele lepiej. Masz stuprocentową rację w tych wszystkich kwestiach, które poruszyłaś. Musze napisać do Mory, żeby wysłała mi te notatki - na pewno się przydadzą!
      Strefa czasowa rzeczywiście jest błędna, ale zaraz to poprawię.
      Z imionami i nazwiskami faktycznie jest problem, bo cały czas używa się ich zamiennie i nieświadomie umieszcza je po kilka razy w akapicie.
      "Najbielsze pojęcie" - przysięgam, gdzieś to słyszałam. Może jest to błędne, ale jak fajnie brzmi!
      Będziemy Ci szalenie wdzięczne za sekcje i mamy nadzieję, że będziesz je dalej publikować pod naszymi postami. Będą nam olbrzymie pomagać.
      V.

      Usuń
  4. Dziewczyny, chylę czoła. Rozdział jest świetny, ale to naprawdę nic dziwnego. Jak już pisałam pod prologiem - każda z was osobno pisze wspaniale. Jakim cudem wasze wspólne dzieło mogłoby być złe?
    Cieszę się, że wcisnęłyście Huncwotów (chociaż szkoda, że tylko dwóch - czekam na resztę!). Scena z Doliny Godryka jest świetna. Widzę przed oczami biegnących z zakupami Jamesa i Syriusza i uśmiecham się pod nosem. Oni są idealni.
    Pozdrawiam i czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie myślałyśmy, że nasze opowiadania mogą być złe. Jak to beznadziejnie zabrzmiało... Chodziło o to, że bałyśmy się o to, czy wszystko się zgra i będzie w miarę spójne.
      Wcisnąć Huncwotów? Dla nich zawsze znajdzie się miejsce! Tylko dwóch... No cóż, Alohomora pisała już chyba o tym kilka komentarzy wcześniej, nie chciałyśmy wciskać za dużo nazwisk i bohaterów, bo zamąciłybyśmy w głowach czytelników. Dolina Godryka będzie ważnym miejscem wydarzeń.
      Pozdrawiam V

      Usuń
  5. Hej! Jestem i ja z lekkim poślizgiem. No cóż zacznę od tego że mam podobne coroczne postanawiania Lily i jakoś na postanowieniach zostaje :) a co ja tam będę o sobie pisać więc chyba ją lubię jeszcze nie wiem cieszę się że przestaje być taką szkolną szarą myszką i być może okaże się że ma pazur. Czuje że będzie go potrzebować aby przyszłego męża okiełznać :) I sądzę że gdyby nie fakt iż Snape nazwał ją szlamą to Lily nigdy by z Jamesem nie była kto wie czy nie chciała zrobić byłemu przyjacielowi na złość ale to tylko spekulacje i ciekawe jak Wy to okażecie. A bo zapomnę tekst dokładnie nie zacytuje ale brzmiało to mniej więcej tak; Normalny człowiek by się przejął ale Syriusz nie jest normalny po przeczytaniu tego wiem jak jest kontekst ale nie mogłam się przestać śmiać
    Jeszcze raz przepraszam że tak późno

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyłączam się do powyższego pytania.

    OdpowiedzUsuń