Wysoki
brunet pokonywał wysokie schody, przeskakując co drugi stopień.
Chciał jak najszybciej pokonać drogę, dzielącą go od
dormitorium, zważając na to, żeby nie stłuc butelek, które
trzymał w rękach. Jego celem był najwyżej usytuowany punkt w
wieży Gryffindoru, męska sypialnia z numerem trzynastym –
miejsce, którego bali się, a jednocześnie byli ciekawi, wszyscy,
nawet stara McGonagall. Powodem tego były liczne hałasy,
niepokojące odgłosy i osoby zamieszkujące ów dormitorium.
Syriusz
stanął naprzeciwko drzwi, na których wisiał numerek trzynasty i
tabliczka z czterema nazwiskami: Black, Lupin, Pettigrew, Potter
i bez zbędnych ceregieli kopnął w nie z całej siły. Drzwiczki
ustąpiły z głośnym hukiem i młody Gryfon wszedł do królestwa
bezładu.
Jeżeli
kiedykolwiek jakiś rodzic powiedział swojemu dziecku, że ma
nieporządek w pokoju, to z pewnością nie miał styczności z tymi
młodzieńcami. Oczywiście z reguły zakłada się, że chłopcy
bałaganią o wiele bardziej niż dziewczynki, ale widok dormitorium
numer trzynaście przechodził wszelkie pojęcie. Trudno nawet opisać
to, jak wyglądał ów pokój. W umeblowaniu nie różnił się
niczym od innych sypialni w wieży Gryfonów, cztery duże łóżka z
baldachimami, cztery szafki nocne, jedna duża szafa na ubrania i
przejście do niewielkiej łazienki, a wszystko to utrzymane w
gryfońskich odcieniach czerwieni i złota. Jednak ten kwartet nie
byłby sobą, gdyby podtrzymał swoje lokum w stanie względnego
porządku. Nieistotne było dla nich czy podłoga jest widoczna spod
grubej warstwy syfu, składającej się z ubrań czystych i brudny,
notatek, przyborów szkolnych, listów miłosnych od wielbicielek,
pozostałości po wszelkich używkach czy czymkolwiek jeszcze. Nie
miało dla nich znaczenia to, że w szafie powinna znajdować się
odzież, a nie dziwne wynalazki wątpliwej skuteczności. Mieli w
głębokim poważaniu to, że porządek w ich dormitorium powinien
być regularnie sprawdzany przez prefektów. Oni mieli sposób na
wszystko…
Czwórka
chłopaków z szóstego roku niewątpliwie należała do osób,
uznawanych za najciekawsze w całym zamku. Huncwoci. Jedno
słowo, a potrafiło wywołać tak wiele skrajnych emocji u osoby,
która je usłyszała. W skład tejże znamienitej grupy wchodziły
osobowości wyjątkowo skrajne. Niektórzy porównywali przyjaźń
Huncwotów do piramidy, której podstawy dzielnie dźwigali Lupin i
Pettigrew, by na jej szczycie mogli lśnić Potter z Blackiem. I choć
z boku cała sytuacja mogła zostać w ten sposób trafnie opisana,
to nikomu nie udało się jeszcze zdefiniować więzi jaka łączyła
czwórkę rozrabiaków.
James
Potter siedział na parapecie, wyglądając na skryte w mroku błonia
i wystukując palcem o szybę rytm jakiejś piosenki. Rozmyślał o
czymś, Syriusz od razu to zauważył. Black znał Pottera od
podszewki, wiedział o nim prawie wszystko i doskonale potrafił
rozpoznać w jakim stanie znajduje się aktualnie jego przyjaciel.
Był jedną z nielicznych osób, które posiadały niezwykle rzadką
zdolność zaglądania pod maskę Jamesa i odkrywania jego
prawdziwych uczuć. Zawsze, gdy Potter opuszczał swoje ciało, by
duszą bujać w niebieskich migdałach,wpatrywał się w dal,
szukając za horyzontem odpowiedzi na swoje pytania. Syriusz uważał,
że James w takich momentach wygląda jak skończony idiota (nie żeby
w innych momentach tak nie było) i guzik zobaczy, bo za każdym
razem okulary zsuwały mu się na sam czubek nosa. Black czasami
zastanawiał się, co siedzi w głowie jego przyjaciela. Potter nigdy
nikomu, nawet swojemu najbliższemu kumplowi, nie zdradził swoich
najskrytszych myśli. I dobrze, pomyślał Syriusz. Nie
mam zamiaru znowu słuchać o Evans.
W
dormitorium znajdowały się jeszcze dwie osoby, a przynajmniej tak
myślał Black, biorąc pod uwagę Lupina, siedzącego na jedynym w
pomieszczeniu fotelu i zasunięte kotary łóżka Petera. Remus
westchnął zmęczony na widok Blacka, ale gdy zauważył to, co on
ze sobą przyniósł, uśmiechnął się w iście huncwocki sposób i
radośnie klasnął w dłonie, wyrywając tym samym Pottera z amoku.
-
Nareszcie jesteś! - zawył dziko James i natychmiast doskoczył do
przyjaciela, biorąc od niego dwie butelki wina skrzatów.
Wyszczerzył się jak głupi i podał jedną flaszkę Lupinowi.
-
A zaczepiłem taką jedną po drodze - skwitował krótko Syriusz i
wzruszył ramionami.
Historia
Huncwotów zaczęła się sześć lat wcześniej w expresie do
Hogwartu. Właściwie tak rozpoczynała się każda, a przynajmniej
znaczna większość, szkolnych przyjaźni. Już pierwszego dnia
szkoły chłopcy przypadli sobie do gustu. Na początku był Potter i
Black, duet doskonały. Być może było im to po prostu pisane, być
może Potter był dla Blacka przyjacielem idealnym, takim, który
jest przypisany każdemu człowiekowi z góry? Stali się już
wówczas nierozłączni. Wtedy pojawił się Lupin. Na pierwszy rzut
oka był kompletnym przeciwieństwem Pottera i Blacka – cichy,
spokojny, odrobinę nieśmiały i lekko przestraszony. Jednak
pierwsze wrażenie często bywa mylne. Ostatni dołączył do nich
Peter. On najbardziej od nich odbiegał, ale mimo wszystko
zaprzyjaźnił się z nimi i wszyscy razem, całą czwórką,
stworzyli bandę najpopularniejszych chłopców w szkolę, zgraję
największych dowcipnisiów w Hogwarcie i najbardziej zgraną paczkę
przyjaciół, która od sześciu lat trzymała się razem i
zapowiadano, że to się nie zmieni.
Huncwoci
byli zlepkiem różnych osobowości, ambicji i wartości. Każdy z
chłopców był na swój sposób indywidualistą, każdy z nich miał
swoje zdanie i może to właśnie sprawiło, że mimo wielu cech
wspólnych, a było ich niemało, to właśnie różnice urozmaicały
huncwocką przyjaźń i chroniły od monotonii. Chociaż w ich życiu
monotonia pojawiała się niezwykle rzadko.
James
wyjął z tylnej kieszeni różdżkę i wymawiając odpowiednie
zaklęcie, machnął nią wysoko w powietrzu. Wszystkie meble i
wszelkie inne przedmioty obecne w dormitorium przesunęły się pod
ścianę, tworząc na środku wolną przestrzeń. Lupin wrócił na
swój fotel i sprawnym ruchem otworzył butelkę z winem. Potter
szybko poszedł w jego ślady, nie mogąc sobie odmówić takiej
przyjemności, jaką był ten trunek i usadowił się na dywanie,
opierając się o ramę łóżka.
-
Pete, wstawaj! - ryknął Syriusz, ciągnąc za zasunięte kotary, a
zza nich wydobyło się ciche mruknięcie. Po kilku sekundach z łóżka
wypełzł Pettigrew – niski, w porównaniu do swoich przyjaciół,
chłopak z widoczną nadwagą o szczurzej twarzy, pokręcił nosem i
spojrzawszy na napitek trzymany przez Blacka, od razu pojawił się
koło niego.
Widok
tej czwórki w dormitorium o tej porze mógł być odrobinę
szokujący. W końcu był to ostatni wieczór przed początkiem roku
szkolnego i z tego też powodu zniesiono ciszę nocną. Wielu
wykorzystywało zawsze tę okazję do zorganizowania jakiejś
imprezy, zwiedzenia zamku i psotania psikusów, a Huncwoci byli w tym
wszystkim przodownikami. Dlatego też od rana wszyscy uczniowie
wstrzymywali oddech w oczekiwaniu na huncwocki żart, który chyba
stał się już szkolną tradycją. Na widok młodych Gryfonów inni
studenci przystawali w miejscu i z zainteresowaniem przyglądali się
ich poczynaniom, które były wyjątkowo zwyczajne. Kilkanaście osób
zdążyło się spytać jeszcze przed ucztą, o której rozpoczyna
się balanga w Pokoju Wspólnym i czy mają może coś przynieść.
Trzeba było widzieć ich zdumione i zrezygnowane miny, gdy Huncwoci
ze stoickim spokojem mówili, że w tym roku nic nie organizują.
Brak psikusa? Ależ to tylko z pozoru tak wyglądało. Bo co było
najważniejsze w dobrym kawale? Ano satysfakcja! I to Huncwoci
osiągnęli i to jak… Każdy spodziewał się niesamowitego żartu,
a oni zakpili z nich i zrobili właśnie coś zupełnie odwrotnego.
To dopiero dobry dowcip...
-
No to panowie, za ten kolejny rok! - Remus uniósł butelkę w górę,
a przyjaciele zawtórowali mu, zgodnie krzycząc:
-
Za kolejny rok!
-
Jakie mamy plany? - spytał Potter, szybko przełykając czerwony
płyn. To była kolejna huncwocka tradycja. Chłopcy na początek
każdej kolejnej klasy wyznaczali sobie jakieś cele, które do
czerwca miały zostać zrealizowane. Wypowiadając takowe
zobowiązanie przy świadkach, czuło się obowiązek do spełnienia
go.
-
Moja mama liczy, że w tym roku trochę schudnę i znajdę w końcu
jakąś dziewczynę – westchnął niby od niechcenia Peter. Wbrew
jego wszelkim oczekiwaniom, Huncwoci zachowali całkowitą powagę.
Chłopcy wymienili między sobą pełne niepokoju spojrzenia.
-
Pete – zaczął z przestrachem James, spoglądając znacząco na
przyjaciela – ale twoja mam upiekła ciasteczka?
-
Co?
-
No wiesz, te czekoladowe – szepnął Remus, a Pettigrew zrobił
wielkie oczy. Czekoladowe ciasteczka pani Pettigrew były znane w
całym Hogwarcie i uchodziły za jedne z najlepszych wypieków. Matka
Petera od zawsze piekła je dla swojego syna oraz jego przyjaciół i
często przysyłała słodkie paczki do zamku. Jednak czy jej nowe,
zaskakujące oczekiwania wobec syna oznaczały koniec tej pysznej
tradycji? Peter pokręcił smutno głową, a Huncwoci jęknęli
żałośnie.
-
To, że ty zajmujesz za dużo miejsca, nie znaczy, że my również
mamy cierpieć – mruknął niezadowolony Black, krzyżując ręce
na piersi. W takich momentach Syriusz wyglądał wprost komicznie i
jego współlokatorzy nie mogli się powstrzymać ze śmiechu.
-
Dobra, to teraz serio. Jakie mamy plany? - powtórzył swoje pytanie
James.
-
Ale ja mówiłem serio – odezwał się cicho Peter, wywołując tym
samym kolejną salwę śmiechu.
-
Jasne, Pete. Do końca tego roku znajdziesz swoją drugą połówkę
i będziesz chudszy o połówkę – sarknął Black, zerkając kątem
oka w stronę Jamesa. Syriusz nie wierzył w miłość, dla niego
była to tylko bajka, którą opowiada się małym dzieciom, a te
później ślepo poszukują osoby, która takim uczuciem będzie je
darzyła. - A ty Remi, też szukasz panienki?
-
Szukam ukrytych przejść – skwitował Lupin i wyciągnął z
kieszeni pusty pergamin. Pociągnął spory łyk z butelki i
przykładając do papieru różdżkę wypowiedział na głos
huncwocką mantrę: - Uroczyście przysięgam, że knuję coś
niedobrego. - Pergamin
natychmiast zaczął się
zapełniać czarnymi liniami, które formowały się w przeróżne
kształty, by w końcu na samym szczycie pojawił się lśniący
napis:
Panowie
Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz,
zawsze
uczynni doradcy czarodziejskich psotników,
mają
zaszczyt przedstawić
MAPĘ
HUNCWOTÓW
Mapa
była sama w sobie czymś niezwykłym, swego rodzaju magicznym
artefaktem, ale dla Huncwotów miała jeszcze większą wartość,
stała się dla nich jakby przypieczętowaniem przyjaźni. Gryfoni
zaczęli ją tworzyć w trzeciej klasie, jednak do tej pory nie udało
im się to w pełni.
-
Nie sprawdziliśmy jeszcze wschodniego korytarza na trzecim i piątym
piętrze – stwierdził Remus, wskazując palcem na puste plamy na
mapie. - Tak samo jak drugiego poziomu lochów i całego pionu Wieży
Południowej. Chciałem jeszcze rozszyfrować schemat schodów i
nanieść przejście obok Przedsionka Psot.
-
Myślałem o tym, żeby poszerzyć mapę – przerwał Lupinowi
James, pochylając się nad przyjacielem. - Powinniśmy nanieść
polany w Zakazanym Lesie, niekiedy ciężko jest się z niego
wydostać, a to by nam z pewnością pomogło.
-
No to Lunio ma już co robić, a ty, Rogaś?
-
Quidditch. - Tylko jedno słowo padło z ust okularnika, a
wypowiedział je z najwyższą czcią, jaka przysługuje bogom.
Potter nie musiał niczego tłumaczyć. Wszyscy doskonale wiedzieli,
że od poprzedniego roku młody Gryfon miał aspiracje na kapitana
szkolnej drużyny quidditcha, a w przyszłości chciał związać
swoje życie z tym sportem. - Mówię wam, w wakacje McGonagall
przyśle mi odznakę.
-
Natomiast ja, panowie – przemówił uroczystym tonem Syriusz,
unosząc do góry butelkę – czując, jak czas ucieka mi przez
palce, postanowiłem, iż dokończę listę.
O
istnieniu słynnej listy Syriusza Blacka, wiedział każdy, jednak
nikt, oprócz Huncwotów, nie znał jej treści i tego czego ona
dotyczy. Pomysł na jej stworzenie zaświtał w szalonej głowie Łapy
w drugiej klasie, kiedy to dostrzegł jak dużym zainteresowaniem
cieszy się wśród swoich koleżanek. Wtedy postanowił, że umówi
się z najładniejszą z nich. Dlatego też razem ze swoimi
przyjaciółmi spisał ranking dziesięciu najładniejszych dziewcząt
w Hogwarcie. Oczywiście Syriusz dopiął swego i umówił się z
numerem pierwszym – Elisabeth Davies, ale po dwóch randkach jej
miejsce zajęła Gwen Parker – ówczesny numer dwa. Black tak
często zmieniał dziewczyny, że postanowił zmienić zasady
dotyczące listy – spisał nazwiska wszystkich atrakcyjnych
dziewcząt i stopniowo je wykreślał.
-
Skoro już o skreślaniu panienek mowa - westchnął Syriusz,
szturchając Pottera w ramię – spotkałem Evans, kiedy wracałem
do dormitorium.
Spojrzenia
obecny spoczęły na Potterze, który zignorował wypowiedź swojego
przyjaciela i wypił do dna zawartość swojej butelki. Zapanowała
niezręczna cisza, która od niedawna była dość częstym
towarzyszem Huncwotów. W ostatnim czasie między czwórką
przyjaciół można było dostrzec dziwne napięcie.
***
Kilkanaście
godzin wcześniej
Dorcas
rozsiadła się wygodnie przy oknie i wyjrzała na peron, szukając
wzrokiem pozostałych dziewczyn. Tłum powoli się przerzedzał, a na
stacji pozostawali jedynie rodzice pierwszoroczniaków wraz ze swoimi
pociechami. Naprzeciw niej siedziała Evans, która rozłożyła się
na całej długości siedzenia, brudząc je swoimi brudnymi glanami.
Meadowes pokręciła nosem. Lil zawsze zabraniała jej kłaść nóg
na fotelach. Dor miała przeczucie, że teraz wszystko się zmieni,
tylko pytanie na jak długo.
Mawiano,
że ludzie się zmieniają – jedni na lepsze, drudzy na gorsze.
Dorcas miała doświadczenie z tymi odmienionymi i zazwyczaj
wychodziło to im kiepsko. Jednak Lilka, ona była perfekcjonistką i
Dor podejrzewała, że Evansówna zrobi wszystko, by osiągnąć swój
cel. Jaki cel? Tego nie wiedziała, Ruda nie wprowadziła jej w
szczegóły swojego tajemniczego planu, a postawiła od razu przed
faktem dokonanym. Meadowes miała jej to za złe, przez całe lato
Lily nie odpowiedziała na żaden z jej listów, nie odezwała się
nawet słówkiem, a gdy w końcu się spotkały, wygląda, jakby
została wyrwana z zupełnie innej bajki. Oczywiście Dor od zawsze
mówiła, że rudowłosej przydałaby się odrobina odmiany i była
ciekawa jak rozwinie się ta sytuacja. Miała tylko nadzieję, że
Lily nie podzieli losu McDonald…
-
Widziałaś się z dziewczynami? - spytała Lily, zerkając na nią.
-
Tak, byłam z Alice i Marleną na Pokątnej, a potem razem
pojechałyśmy do Doliny Godryka – odpowiedziała Dor, związując
swoje kasztanowe włosy, tak żeby jej nie przeszkadzały.
-
A z Mary? - dopytywała Ruda.
-
Z Mary też.
Lily
zamilkła na chwilę, uciekając od spojrzenia Dorcas. Ruda
przygryzła delikatnie dolną wargę i zaczęła nad czymś
gorączkowo rozmyślać. Dori pasowało to, że Lily nie pytała
więcej o McDonald – nigdy za nią nie przepadała i rozmowa o niej
była dla niej czymś niepożądanym.
-
Co u nich słychać?
-
Alice jest jakaś dziwna, od imprezy nie odpisała na żaden z moich
listów, a z Marleną kontaktowała się normalnie – poskarżyła
się Dorcas, ale potem dodała z pełną powagą: - Mówiła, że jej
rodzina znowu ma problemy, no wiesz…
-
Tak, wiem.
Alice
Cambell mieszkała z Lily i Dorcas w tym samym dormitorium i
przyjaźniła się z nimi od pierwszej klasy. Nie była osobą znaną
w Hogwarcie, czym różniła się od swojej najlepszej przyjaciółki
– Marleny McKinnon, właściwie to każdy słyszał o jakiejś tam
Cambell, ale tak naprawdę to nic o niej nie było wiadomo. Inna
sytuacja miała miejsce w przypadku najbliższego otoczenia Ali.
Wśród swoich przyjaciół błyszczała niczym diament,
nieoszlifowany, ale piękny. W tej wyjątkowo niskiej, niższej nawet
niż Lily, osóbce mieściły się nieograniczone pokłady dobroci.
Alice pomagała każdemu, kogo spotkała, w sporach szukała
kompromisów za wszelką cenę, trzymała się wszystkich pisanych i
niepisanych zasad, a świat dla niej zawsze malował się w różowych
barwach. Ta Gryfonka miała jeszcze jeden, ważny talent –
potrafiła rozsiewać wokół siebie radosną aurę. Dorcas z
pewnością nie mogła jej tego odmówić, bo za każdym razem gdy
widziała roześmianą twarz Cambell, jej cudowne błękitne jak
niebo oczy, otoczone króciutkimi, brązowymi włosami, nie mogła
opanować uśmiechu.
Było
coś jeszcze. Coś o czym wiedzieli tylko przyjaciele Alice – mowa
tu o jej sytuacji rodzinnej. Matka Ali urodziła się w
czystokrwistej rodzinie, natomiast jej tata był mugolakiem.
Oczywiście Cambell nie wstydziła się swoich rodziców, ale zdrajcy
krwi nie mieli łatwego życia. W świecie gdzie liczyły się tylko
pieniądze i pochodzenie, rodzina Cambellów nie miała zbyt wiele do
powiedzenia. Starożytny ród Blishwików był na wyginięciu, a
matka Alice – Eleonora miała poślubić jednego z kandydatów,
wybranych przez jej rodziców, by później wraz z mężem przejąć
nazwisko rodowe i kontynuować ciągłość rodu. Dlatego też
państwo Blishwik przez długi czas namawiali ją do zmiany decyzji,
gdy oświadczyła im, że ma zamiar wyjść za mężczyznę
mugolskiego pochodzenia i w przeciwieństwie do innych rodzin o ich
statusie nie zostawili jej z niczym. Nieoficjalnie przekazali córce
połowę swojego stosunkowo niewielkiego majątku, by mogła spłacić
dług wobec czystokrwistych rodów, a także zapewnić sobie chwilowo
byt. Jednak pieniądze szybko się rozeszły. Cambellowie mieszkali w
czwórkę – Eleonora, jej mąż George, Hanna - matka George'a i
Alice. Ojciec Ali pracował kilkanaście godzin dziennie za marną
płacę, bo jako mugolak nie mógł objąć wysokiego stanowiska, a
jej babcia potrzebowała stałej opieki lekarza, która nie była
tania. Sytuacja majątkowa była w opłakanym stanie, a takie
problemy mogły zasiać niezgodę w każdym miejscu.
-
Podobno mają się przeprowadzić pod koniec roku – powiedziała
Meadowes.
-
Znowu? - zdziwiła się Evans. - To już chyba czwarty raz.
-
Trzeci – poprawiła ją Dor. - A ich warunki są coraz gorsze, nie
wiem gdzie tym razem się przeniosą…
Obie
zamilkły na chwilę, każda myśląc o Alice. W końcu Lily
postanowiła przerwać męczącą ciszę.
-
A Marlena?
-
To co zwykle… - stwierdziła, wzruszając ramionami i wymieniła z
Evans rozbawione spojrzenia.
Każdy
znał i lubił Marlenę McKinnon. Bo zazwyczaj już tak jest, że
ładne, zgrabne blondynki są popularne. Lena była osobą niezwykle
towarzyską i wygadaną, wszędzie było jej pełno, wszystko chciała
wiedzieć i wszystko jej mówiono. Każda plotka, która pojawiła
się w Hogwarcie przechodziła przez nią i to ona była wyrocznią
na temat przyszłości tej wieści. Wszelkie kluby plotkarskie
liczyły się z jej zdaniem. I chociaż Marlena posiadała wiedzę,
to nie rozpowszechniała jej. Była dobrym aniołem awanturników,
potrafiła zataić każdy sekret, stłamsić pogłoskę w zarodku i
rozróżnić prawdę od pomówienia. Dorcas uwielbiała słuchać na
temat barwnej wyobraźni uczniów Hogwartu i zawsze miała wgląd w
plotki na jej temat. Przyjaźń z McKinnon pozwoliła jej zachować
nienaganną opinię. Marlena była również uosobieniem szaleństwa
w ich dormitorium, z nią zawsze działo się coś ciekawego i
zabawnego.
-
Ona chyba nigdy się nie zmieni – zaśmiała się wesoło Ruda, a
Dor zmierzyła ją rozbawionym spojrzeniem.
-
Uważaj, do niedawna każdy powiedziałby tak o tobie.
W
tym momencie drzwi przedziału rozsunęły się i do środka weszła
wysoka, zgrabna dziewczyna ubrana w białą, zwiewną sukienkę i
kurtkę jeansową. Jej długie, złociste włosy powiewały za nią z
gracją. Blondynka obdarzyła obecne osoby mglistym spojrzeniem
brązowych oczu i przygryzła delikatnie pełne, malinowe usta.
-
Mary! - zawołała radośnie Evans, robiąc przybyłej miejsce obok
siebie. Ta usiadła i spojrzała na Dor, która skinęła jej jedynie
głową na przywitanie. Mary pokręciła się trochę w miejscu,
szukając wygodnej pozycji dla siebie i utkwiła swoje spojrzenie w
rudowłosej.
-
Lily – odezwała się cicho nieswoim głosem, a Ruda mruknęła na
znak, że udało jej się przykuć jej uwagę – zmieniłaś się.
Ciche
prychnięcie wydobyło się z ust Meadowes. Nie
lubiła McDonald od… właściwie od zawsze. Pech chciał, że
dzieliły ze sobą dormitorium i musiały siebie nawzajem znosić.
Właściwie to Dorcas musiała znosić ją, bo są takie osoby, które
po prostu irytują. Mary nie musiała się odzywać, nie musiała nic
robić, a i tak działała Dori na nerwy. Już pierwszego dnia szkoły
Dor wyrobiła sobie o McDonald opinię, a przez kolejne lata tylko
się upewniła, że miała rację. Mary była osobą bez charakteru,
taką denerwującą mimozą potrzebującą pomocy osób trzecich.
Musiała żyć z kimś w ścisłej symbiozie (choć Dorcas
określiłaby to bardziej pasożytnictwem), bo inaczej czuła się
zagubiona nawet we własnym dormitorium. McDonald była jednak dobrym
obserwatorem i potrafiła wyłapać u podziwianych przez nią osób
cechy, które sama chciałaby posiadać, a potem naśladowała je.
Dorcas nie kryła swojej niechęci wobec Mary. Były jednak zmuszone
do spędzania wspólnie czasu. Zazwyczaj ich relacja ograniczała się
do pogardliwych spojrzeń, cichych prychnięć i prób ignorowania
siebie nawzajem, ale czasami im się to nie udawało… Dwa lata
wcześniej, w czwartej klasie, doszło między nimi do poważnej
kłótni. Od tamtego czasu
Mary zmieniła się nie do poznania. Z szarej myszki, z którą się
nikt nie liczył, stała się osobą popularną i lubianą. Zaczęła
bywać na wszystkich towarzyskich spotkaniach w Hogwarcie, umawiać
się z najprzystojniejszymi chłopakami, rzucać dowcipami z rękawa,
modnie się ubierać i nikt oprócz Meadowes nie dostrzegł, bijącego
od niej fałszu. I chociaż Dorcas znała Lily od podszewki, to bała
się o nią…
Bo
nie każda zmiana jest przecież dobra…
***
Kilka
godzin wcześniej
Wielka
Sala była miejscem gdzie się wszyscy się spotykali. Nie ważne z
jakiego domu byłeś, jaki miałeś status krwi, czy byłeś
popularny, czy nie, biedny lub bogaty. Nie ważne! Zawsze na początek
i koniec każdego roku wszyscy nauczyciele i uczniowie zasiadali w
sercu Hogwartu i wspólnie spożywali ucztę. Jednak nawet w Wielkiej
Sali pojawiały się podziały. I nie chodziło tu o cztery stoły,
po jednym dla każdego domu, a o bardziej szczegółowe detale. Przy
każdym stole panowała hierarchia, która obowiązywała wszystkich
uczniów. Wszyscy, którzy zaliczali się do hogwarckiej śmietanki
towarzyskiej, siadali bliżej wejścia, jak najdalej stołu
profesorskiego, a reszta motłochu musiała jeść pod bacznym
spojrzeniem nauczycieli. Wyjątek stanowił stół Gryfonów.
Tam
wszystko było na odwrót i choć ta odmienna zasada panowała od
niedawna, to już wszyscy zdążyli się do niej przyzwyczaić. A jak
to się stało? Oczywiście za sprawą Huncwotów. Dokładnie trzy
lata wcześniej, gdy młodzi Gryfoni rozpoczynali swój trzeci rok
nauki, złamali regułę panującą od niepamiętnych czasów. Już
jako trzynastolatkowie Huncwoci byli znani i lubiani, chociaż nie
liczono się z nimi tak, jak tego oczekiwali. Wtedy na uczcie
powitalnej chcieli usiąść w miejscu zarezerwowanym dla elity, do
porządku przywołał ich ówczesny prefekt naczelny. Huncwoci uznali
to jako zniewagę, głośno oświadczyli, że takie towarzystwo im
nie odpowiada i przenieśli się blisko nauczycieli. Im stawali się
popularniejsi, tym więcej lubianych osób szło w ich ślady, aż w
końcu rok wcześniej oficjalnie zmieniono strony.
Szóstoroczne
Gryfonki jednak nie chciały jadać osobno, a zapewne musiałyby, bo
Dorcas, Marlena i Mary zaliczały się do elity, a Lily i Alice
wzbogacały siłę szarych mas. Dlatego też wybrały dla siebie
miejsce w samym środku, nie łamiąc tym samym obowiązujących
zasad i jedząc posiłki w swoim gronie.
Tak
również było i tym razem. Lily wraz ze swoimi przyjaciółkami
zajęła stałe miejsce i oczekiwała, aż Ceremonia Przydziału się
skończy. Za szóstym razem ta część powitalnej uczty nie była
już tak pasjonująca, jak za pierwszym albo drugim. Podczas
gdy profesor McGonagall wyczytywała uczniów z listy, starsi
uczniowie zagłębiali się w swoje rozmowy. Evans nie angażowała
się w pogawędkę przyjaciółek, słuchała ich, ale myślami była
gdzieś indziej.
-
Czy on może przestać? - szepnęła nagle z poirytowaniem Dorcas,
szukając wzrokiem zainteresowania u przyjaciółek. Mary siedziała
ze spuszczoną głową, Lily była nieobecna i wpatrywała się w
drugi koniec Wielkiej Sali, a Marlena i Alice przerwały swoją
rozmowę i rozejrzały się z ciekawością dookoła. Jednak nic nie
zobaczyły.
-
Kto? Dumbledore? - zdziwiła się McKinnon, przyglądając się
dyrektorowi Hogwartu, który właśnie zaczął swoją przemowę.
-
Nie, nie on… - Dor wywróciła teatralnie oczyma i zerknęła
ukradkiem w stronę siedzących nieopodal chłopaków. - Longbottom.
-
Frank? Co on takiego robi? - zainteresowała się Lena, ściszając
głos do szeptu i schylając się, jakby bojąc się, że obiekt ich
rozmowy ją zauważy. Frank Longbottom siedział niedaleko dziewcząt
i rozmawiał z
ożywieniem
ze swoim przyjacielem Kingsleyem Shackleboltem
i Huncwotami. Co chwile wszyscy wybuchali śmiechem i oglądali się
dookoła, ale zdawali się nie zwracać uwagi na szóstoroczne
Gryfonki.
-
Cały czas się gapi… - szepnęła Dorcas, ustawiając się do
chłopaka plecami i zasłaniając twarz ręką.
-
Przesadzasz, Dor… - jęknęła Alice, nie patrząc nawet na
starszego Gryfona.
-
Nie przesadzam!
-
Ja uważam inaczej… - stwierdziła Ali. - On chyba nawet nie
spojrzał w tą stronę.
-
Cały czas gada z Huncwotami i Kingiem – zgodziła się z nią
Lena, nie spuszczając wzroku z kolegów.
-
Widzisz? Wydawało ci się – mruknęła Cambell i spojrzała w
przeciwnym kierunku. Wydawała się być dziwnie nieswoja.
-
Nie wydawało mi się – szepnęła dobitnie Dor. - Powiem wam, że
on chyba nadal się z tym nie pogodził.
-
Ale z czym? - dopytywała McKinnon widocznie ożywiona kolejną,
ciekawą nowiną.
-
No z tym, że nie jesteśmy już razem – skwitowała Meadowes,
przeczesując włosy.
-
Serio?
Każda
nowa hogwarcka miłostka, natychmiast stawała się sensacją.
Wszystkie plotkary namiętnie śledziły historie miłosne, to jak
powstawały, jak się rozwijały i jak kończyły. Rok wcześniej
Dorcas doświadczyła tego na swojej skórze, co prawda nie pierwszy
raz, ale zawsze… W piątej klasie tuż przed pierwszym wyjściem do
Hogsmeade, Meadowes rozstała się ze swoim ówczesnym chłopakiem,
Sturgisem Podmorem. Po dziewięciu miesiącach Dor znowu była do
wzięcia i
jak to zazwyczaj bywa, człowiek cieszy się największym
zainteresowanie tuż po zerwaniu. Dori dostała wiele propozycji od
chłopców, którzy uważali, że jest teraz zranioną
zwierzyną i
będzie łatwa do
zdobycia. Dziewczyna
odesłała wszystkich z kwitkiem, aż pojawił się Frank Longbottom
– wysportowany gracz quidditcha i inteligenty prefekt, zajmujący
czwarte miejsce w rankingu najprzystojniejszych Gryfonów – chłopak
idealny. Jemu Dorcas nie potrafiła odmówić i po trzech randkach
(zdaniem Dor stanowcze minimum, żeby mówić o jakiejkolwiek
bliższej relacji) zostali oficjalnie parą. Z początku wydawali się
być duetem idealnym, jednak z czasem to
coś
zaczęło się wypalać. I w końcu Meadowes zerwała z Frankiem, na
rzecz pewnego Puchona – Edgara Bones'a, aktualnego chłopaka Dor.
Chociaż Longbottom nie wydawał się szczególnie załamany, taki
układ chyba był mu na rękę.
-
Serio, serio. - Dorcas pokiwała głową i pochyliła się w stronę
Marleny. - Jeszcze przed wakacjami zachowywał się strasznie
dziwnie. Nie zauważyłyście tego?
Alice
i Lena zgodnie pokiwały głową, na znak, że niczego podobnego nie
dostrzegły.
-
Ale ty, Lily, widziałaś? - spytała Meadowes, szturchając Rudą w
bok.
-
Taa… - mruknęła od niechcenia Evans, ale Dorcas wydawała się
usatysfakcjonowana taką odpowiedzią.
-
Co masz na myśli, mówiąc dziwnie?
- zainteresowała się Alice, lustrując Dor.
-
No wiesz, dziwnie… Ciągle się gapi, cały czas na niego wpadam,
zupełnie tak jakby mnie śledził…
-
Może to przypadek – zwątpiła McKinnon, zerkając jeszcze raz na
Longbottoma.
-
Lena,
ja nie wierzę w przypadki… - oświadczyła z pobłażaniem w
głosie Dorcas. - To musi być coś poważnego.
-
Wszystkie twoje związki były czymś poważnym, a później
okazywały się przypadkami – zauważyła z satysfakcją Marlena i
zaczęła wymieniać: - Steven Walker, Ian Owen, Matt Lloyd, ten dwa
lata starszy Krukon, Sturgis Podmore, Frank…
-
To nie były przypadki, tylko nieudane próby, skarbie –
oświadczyła uroczystym głosem Dor. - Przypadków nie ma, jest
jedynie męska głupota.
-
Uważasz, że Frank jest głupi? - spytała z wyrzutem Cambell.
-
Jak każdy facet, co nie?
-
Tu się z tobą zgodzę – odezwała się nagle Lily.
-
Z tą różnicą, że u niektórych jest to irytujące a innym
głupota dodaje uroku – wyjaśniła rzeczowym tonem Meadowes.
-
Masz na myśli Pete'a? - zachichotała Marlena, wskazując na
Huncwota. Wszystkie dziewczyny odwróciły wzrok w stronę chłopaków.
Pettigrew siedział nienaturalnie zgarbiony i wyjadał ze swojej
torby paszteciki dyniowe. Kiedy spostrzegł spojrzenia koleżanek,
zamarł w miejscu z wytrzeszczonymi oczyma i wypchaną po brzegi
buzią, a kawałek smakołyka spadł mu z ust z powrotem do torby.
Dziewczyny wybuchnęły głośnym śmiechem, odwracając się od
Huncwota.
-
Frank to naprawdę fajny chłopak – stwierdziła Dorcas, która
jako pierwsza się uspokoiła – i do tego wygląda niczego sobie,
ale to nie było to,
rozumiecie?
Na początku było fajnie, ale później skończyło się, nie
mieliśmy wspólnych tematów, nie nawiązaliśmy tej
więzi – wyłożyła im to Meadowes. - On naprawdę to jeszcze
przeżywa…
-
Wydaje ci się – odparła znudzona już Alice.
-
Umiesz to inaczej wyjaśnić?
-
Mam kilka teorii – stwierdziła Cambell. Widząc wyzywające
spojrzenie Dorcas, zaczęła mówić: - Uważasz, że podobasz się
każdemu. W tym momencie szukasz poklasku. Albo Bones po prosu ci się
znudził…
-
Edgar mi się nie znudził!
-
Może. - Ali wzruszyła ramionami i spojrzała w stronę stołu
Puchonów. - Ale tuż przed zerwaniem z Frankiem, mówiłaś, że
Sturgis nadal cię kocha. Z innymi było tak samo.
-
Co cię dzisiaj ugryzło, Ali? - zdziwiła się Marlena i spojrzała
po przyjaciółkach. - Co was wszystkie ugryzło?!
-
Mówiłyście coś? - Lily nagle oprzytomniała, odwracając wzrok od
stołu Ślizgonów, a
Lena wywróciła oczami, mówiąc coś o szpitalu psychiatrycznym.
Evans
jeszcze raz spojrzała w tamtą stronę, złoszcząc się na siebie.
Miała o tym nie myśleć, miała przestać rozpamiętywać, miała
się zmienić. U niego też się zmieniło. Nie siedział już blisko
nauczycieli, a koło ślizgońskiej elity.
Naprawdę
przyszedł czas na zmiany.
***
Black
naprawdę wierzył w to, że ją rozpracował - wiedziała to. Był
święcie przekonany, że przejrzał ją na wylot i trzyma mocno w
garści, że jest tym, który w pewien sposób ją zdemaskuje. Bo
czego mógłby od niej chcieć, jak nie pokrzyżowania jej planów?
Jej porażka miała być dla niego jedynie rozrywką, wypełniającą
lukę w jego barwnym życiu. Jednak oczekiwania Syriusza się nie
spełniły i to Lily wyszła zwycięsko z tej batalii. Była z siebie
dumna! Naprawdę bała się pierwszego zderzenia z kimś, kto
spróbuje jej udowodnić, że tak naprawdę nie zmieniła się nic, a
nic. Nie chodziło o to, że nie była pewna swojego zdania, bo była,
ale o to, że mogła powinąć jej się noga. Prowokacja -
największe zagrożenie jakie na nią czyhało. A nie było w
Hogwarcie większego prowokatora niż Black. Trzymaj się od niego
z daleka, Lily, upomniała się w myślach. Wcale nie udajesz
kogoś, kim nie jesteś… Syriusz nie miał najmniejszych praw
by tak uważać, bo nie znał Evans. Mógł myśleć inaczej, Lil nie
zabraniała mu tego, a nawet chciała, żeby ten beznadziejny
półgłówek zmusił się do tak męczącego wysiłku, ale nie miał
prawa uważać, że wie kim ani jaka ona jest.
Ruda
zatrzymała się na chwilę i odetchnęła ciężko. W gruncie rzeczy
wiele kosztowała ją taka reakcja na słowa Gryfona. Śmiejąc się
mu prosto w twarz, wyminęła go i zostawiła. Wyszło jej to tak
naturalnie, że aż sama się zdziwiła. Dawna Lily natychmiast
nawrzeszczałaby na Blacka, wytknęłaby mu to jakim jest aroganckim
szczeniakiem, wygrzebałaby jakieś brudy z jego przeszłości (o co
trudno nie było) i obciążyłaby go szlabanem za korzystanie z
damskiej toalety. Jednak to zrobiłaby dawna Lily, a jej już nie
było - zniknęła bezpowrotnie, przynajmniej taką nadzieję miała
Evans. Rozpłynęła się z dniem, gdy życie rudowłosej opuściła
osoba silnie związana z jej przeszłością, z minionym okresem w
jej życiu.
Severus…
Sev… przemknęło jej mimowolnie przez myśl. Otrząsnęła się
szybko z lekkim przestrachem. Nie chciała wspominać Snape’a, nie
chciała rozpamiętywać ich przyjaźni, a dzień, w którym się ona
skończyła, pragnęła zapomnieć. Przecież była inną osobą i
inaczej reagowała.
Kilka
miesięcy wcześniej, gdy Gryfoni napisali już wszystkie sumy, Lily
wraz z przyjaciółkami udały się nad jezioro, żeby odpocząć po
długim czasie zakuwania i stresu. Dzień wydawał się być idealny,
piękna pogoda, koniec egzaminów, piękna perspektywa zbliżających
się wakacji… Lily myślała, że nie może się wydarzyć nic
złego, aż do momentu gdy Potter znowu wlazł do jej życia ze
swoimi buciorami. On i Black postanowili dla zabawy poznęcać
się nad jej najlepszym przyjacielem – Severusem Snapem. Nie był
to pierwszy raz, Evans już niejednokrotnie ratowała Severusa przed
Huncwotami, którzy upokarzali go. Sev zawsze był jej wdzięczny,
jednak tym razem nie usłyszała od niego słów podziękowań,
których zresztą nie oczekiwała. Szlama. Lily
słyszała to słowo już nie raz i nienawidziła go. Nie znała
innego wyrazu, w którym zmieściłoby się tyle pogardy dla drugiego
człowieka. Jednak nie przeżywała, gdy ktoś ją tak nazwał.
Niestety… Usłyszeć takie słowo
od najlepszego przyjaciela…
To bolało...
Zrobiła
szybko kilka kroków w miejscu. Chciała już wrócić do wieży
Gryffindoru, chociaż wiedziała, że nie zazna tam spokoju. Ludzie
będą na nią patrzeć i komentować, nie zważając na to czy ich
słyszy, czy nie. Wzięła trzy głębokie wdechy i ruszyła przed
siebie. Wbiegała po schodach, przeskakując od razu po dwa stopnie i
licząc je dokładnie w myśli, żeby przypadkiem nie wpaść w
pułapkę, która czyhała na nieświadomych uczniów. Postanowiła
wrócić do swojego Pokoju Wspólnego krótszą drogą, omijając
klatkę schodową, na której zawsze można było spotkać młode
pary w sytuacjach jednoznacznych, a Lily nie chciała jeszcze
bardziej psuć sobie nastroju takimi widokami. Wdrapała się na
trzecie piętro i rozglądając się dookoła, wsunęła się za
gobelin Broderyka Gburowatego, wchodząc w jeden z tajnych korytarzy
hogwarckich. Otuliła się szczelniej swoim swetrem, czując chłód
kamiennych ścian i rozpoczęła swoją wspinaczkę. Tutaj również
musiała liczyć stopnie, by skręcić w odpowiednią wnękę.
Nagle
usłyszała czyjeś kroki. Ktoś musiał nadchodzić z nad przeciwka.
Lily stanęła jak wryta, nie wiedząc co ze sobą zrobić ani kto
wyjdzie jej na spotkanie. Wstrzymała oddech i czekała, czując jak
krew szybciej pulsuje jej w żyłach, a ciśnienie niebezpiecznie
skacze. W myślach wymieniła wszystkie osoby, które mogłaby tu
spotkać i znaczna większość z nich była dla niej niepożądana.
-
Kto tu jest? - Pytanie zostało rzucone w przestrzeń i poniosło się
echem tajnego korytarza. Osoba, która schodziła, wyjęła różdżkę
i oświetliła ciemną przestrzeń, dzielącą ją z rudowłosą. -
Lily, to ty?
Evansówna
wytrzeszczyła oczy. To była ostatnia osoba, którą spodziewała
się tu zobaczyć. Spojrzenie tej osoby boleśnie wywiercało jej
dziurę w brzuchu. Jak powinna się zachować?
ROZDZIAŁ III - tak dobrze widzicie, Kochani! Po wielu nieoczekiwanych zdarzeniach, w końcu dodajemy go. Trochę namieszałyśmy czasowo, ale mamy nadzieję, że się połapiecie co, gdzie i kiedy. Chyba nie będzie trudno odnaleźć ciąg przyczynowo-skutkowy, co nie? :)
No póki co poznaliśmy więcej bohaterów, trochę o nich wiemy i teraz można działać. Co będzie dalej? Kiedy? A kto to wie? Wiem, to straszne z mojej strony, że tak piszę, ale pojawiły się pewne prywatne, dość poważne problemy i nic na to nie poradzimy.
Wiem, że wcięło akapity. Użyłam kodu CSS, żeby były równe i śliczne za każdym razem, ale coś mi nie działa, a nie mam za bardzo siły, żeby to teraz poprawiać lub dodawać akapity ręcznie.
Chcemy dodać karty postaci bohaterów. Stopniowo... Planowałyśmy stworzyć pierwszą i opublikować ją razem z czwartym rozdziałem (może trochę wcześniej, może trochę później). I tak w sumie myślałyśmy, żeby to była Lily, ale jako, że poznaliśmy w tym rozdziale więcej postaci, to może oczekujecie informacji o kimś innym... Dlatego też stworzyłam ankietę , żebyście mogli sami zadecydować.
To chyba na tyle... Do przeczytania! AlohomoraTej
Trochę mi to zajęło (Dzień Babci, wiadomo), ale przeczytałam rozdział i sprawdzony odeślę zaraz Morze na maila. A co do fabuły:
OdpowiedzUsuńWprowadzacie kolejnych bohaterów, robi się coraz ciekawiej. Nie wyjaśniłyście jeszcze tajemnicy z końca ostatniego rozdziału, a już mamy kolejną! Co stanie się w tym tajnym przejściu? Czyżby Lilka spotkała Seva?
Lubię zabiegi polegające na zaburzeniu czasu, to dodaje tajemniczości i podnosi napięcie, za to wielki plus!
Podoba mi się, że każda z dziewczyn ma odmienny charakter. Zaraz zagłosuję w ankiecie i, szczerze powiedziawszy, jeszcze nie wiem na kogo. Każda z dziewcząt ma bowiem ogromny potencjał i o każdej chciałabym się czegoś dowiedzieć.
Bardzo interesujące jest również napięcie między Huncwotami, widać je, można je poczuć między wersami; to nadaje realizmu ich relacji, bo w każdej przyjaźni są problemy, mniejsze i większe. Autorzy, którzy tworzą idealnie zgraną paczkę, która mówi i myśli zawsze to samo i jest w 100% zgodna są dla mnie nierealistyczni i fałszywi.
Cóż jeszcze mogę dodać? Ano życzę weny i mam nadzieję, że te sprawy prywatne, o których wspomina Mora, nie są aż tak poważne, by miały się przeciągać i wszystko dobrze się skończy. Ja Wam życzę wszystkiego najlepszego i pozdrawiam,
Atria Adara
PS Głupio mi trochę, że udostępniam poprawki tylko Alohomorze, i chcę z tego miejsca zapytać, czy Vivian również chce je otrzymywać? Jeśli tak, to niech da znać na mojego maila (do znalezienia w zakładce "Autorka" na moim blogu).
Tajemnice nie będą wyjaśniane od razu, a przynajmniej nie wszystkie. Jeżeli chodzi o aferę z poprzedniego rozdziału, możecie trochę poczekać, ale już w następnym dowiecie się kogo Lil spotkała. Czy to będzie Sev? Co się wydarzy? Nie zdradzimy... ;)
UsuńJa też uwielbiam mieszanie w czasie. To może bardzo urozmaicić fabułę.
Każdy bohater będzie miał Kartę Postaci. No prawie każdy, ale na pewno Ci najważniejsi.
No cóż Huncwoci będą przeżywać kryzys w związku... Tyle mogę zdradzić ;)
Mora już przesłała mi poprawiony rozdział, ale jeżeli to nie będzie dla Ciebie problem, to możesz wysyłać mi go na vivian.tonks.vivian@gmail.com
Dziękuję za miłe słowa! :)
Nawet nie wiecie, jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam na bloggerze informację, że wstawiłyście nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńHuncwoci są wspaniali, ale widać, że w tym rozdziale bardziej skupiłyście się na dziewczynach. Jak już wspomniała Atria Adara, każda z Gryfonek ma swój charakter. Bardzo mi się to podoba. Nie są jednomyślne (co pokazuje niechęć Dorcas do Mary) i to jest dobre. W końcu nawet Tiarze Przydziału nie udałoby się wcisnąć do jednego dormitorium pięciu (dobrze policzyłam?) identycznych dziewcząt.
Fragment o podziale miejsc przy stołach jest wspaniały. To Wasz duży wkład w potterowski świat. Po dłuższym zastanowieniu doszłam do wniosku, że faktycznie wśród takiej masy młodych osób musiały wytworzyć się jakieś "elity", a one mają swoje prawa.
Zostawiłyście nas w ogromnym niepokoju. Mam nadzieję, że nie każecie nam czekać zbyt długo na ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Faktycznie skupiłyśmy się bardziej na Gryfonkach. Głównie dlatego, że chłopaków nie trzeba aż tak przedstawiać. Oczywiście z czasem będzie o nich więcej, ale chciałyśmy na dobry początek przedstawić tą główną dziewiątkę bohaterów, a dopiero później zająć się akcją.
UsuńLudzie są różni - to chcemy pokazać. Dlatego dziewczyny nie są identyczne, zgodne etc. To by było bez sensu...
W każdej grupie młodzieży, a w tak wielkiej szkole to już z pewnością, pojawiają się podziały i to również będzie bardzo widoczne w opowiadaniu.
Mamy nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już bez żadnych opóźnień...
Pozdrawiam :)